Santiago syntetycznie - czyli co zobaczyć i co zjeść w stolicy Chile?
wtorek, lutego 20, 2018
Dziś ponownie syntetyczny wpis gościnny! Co oznacza kolejną podróż służbową - tym razem do Santiago de Chile, w styczniu. No na tym kontynencie mnie jeszcze nie było :) . Lot z przesiadkami trwał nieco mniej niż 22h, ale dzięki różnicy czasu wynoszącej 4h w zasadzie można wylecieć wieczorem z Warszawy i jeszcze przed południem kolejnego dnia wysiąść w Chile.
Krótko o stolicy Chile
Santiago to jak na warunki europejskie ogromne miasto - mieszka tam 7 milionów ludzi, niemal połowa z 17 milionów mieszkańców Chile. Kursuje 6 linii metra. Miasto położone jest w płaskiej, górskiej kotlinie na wysokości między 400, a 900 m n.p.m. Na wschód od Santiago ciągnie się główny grzbiet Andów ze szczytami przekraczającymi 3000 m n.p.m., na zachodzie znajduje się niższe pasmo Kordyliery Nadbrzeżnej, oddzielające miasto od Oceanu Spokojnego. Ze względu na położenie, Santiago ma dość poważny problem ze smogiem, o czym najłatwiej się przekonać jeszcze w samolocie, podczas podchodzenia do lądowania.
Chile jest najbogatszym krajem Ameryki Południowej, z PKB nominalnym na mieszkańca nieznacznie wyższym od Polski. Ceny w Chile są jednak sporo wyższe niż w Polsce, co sprawia, że statystyczny mieszkaniec Chile, mimo iż teoretycznie nieco bogatszy, może porównywalnie pozwolić sobie na mniej niż statystyczny Polak. Niemniej jednak dla turystów z Polski, Chile jest stosunkowo drogim krajem.
Santiago jest finansowym i kulturalnym centrum Chile i ważnym biznesowym
miastem Ameryki Południowej. Działalność biznesowa skupia się w
dzielnicach Providencia i Las Condes w północno-wschodniej części
miasta. Obszar ten jest nieco ironicznie nazywany "Sanhattan" - coś takiego jak nasz "Mordor" :-) . Ze
względu na służbowy charakter wyjazdu 90% czasu spędziliśmy właśnie
tam.
Podczas mojego pobytu w Santiago temperatury w ciągu dnia (styczeń) nie schodziły poniżej 28 st. C. i nie było żadnych opadów. Mimo to miasto, a szczególnie dzielnice biznesowe wydawały się bardzo zielone. Jest to osiągane dzięki niezliczonym zraszaczom podlewającym trawniki każdego ranka. Zraszacze są montowane nawet na trawnikach przy autostradach. Na zewnątrz miasta nie jest ani trochę zielono - okoliczne wzgórza są brunatne i spalone na wiór.
Klimat i krajobraz dzielnic biznesowych różni się istotnie od pozostałych części miasta i nie sposób jest dowiedzieć się tam czegoś więcej o "prawdziwym" Chile. Dlatego też w czasie wolnym wybraliśmy się do historycznego centrum Santiago. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od La Moneda - dawnej mennicy, a następnie pałacu prezydenckiego. We wrześniu
1973 roku podczas zamachu stanu, pałac stał się areną bitwy pomiędzy
oddziałami wojska dowodzonymi przez generała Augusto Pinocheta, a
nielicznymi oddziałami lojalnymi wobec legalnie wybranego, lewicowego
prezydenta Salvadora Allende. Pałac został w trakcie walk zbombardowany przez
chilijskie lotnictwo, a prezydent Allende popełnił samobójstwo (wg oficjalnego śledztwa przeprowadzonego w 2011 roku). Odbudowa pałacu zakończyła się w 1981 roku.
Kilka przecznic od La Moneda znajduje się Plaza de Armas - rynek miejski, otoczony budynkami z czasów hiszpańskiej dominacji w Chile. Jest to jeden z najstarszych fragmentów miasta. Budowa placu została rozpoczęta w roku 1541, a więc tylko 49 lat po "odkryciu Ameryki" przez Kolumba. Przy placu znajduje się budynek poczty, katedra, oraz dawna siedziba władz miejskich. W centralnej części placu znajduje się fontanna, przy której unosi się dyskretny zapach konopii ;).
Na dwóch lokalnych targach
Nieopodal Plaza de Armas, przy rzeczce Mapoche znajduje się targ rybny Mercado Central. Targ zajmuje przepiękny budynek przykryty dachem zbudowanym z żeliwnych kratownic i wspartym na metalowych kolumnach. Dach ma formę centralnej piramidy nakrytej wieżą, otoczonej kilkoma mniejszymi daszkami. Kratownice są bogato zdobione co najlepiej widać od wewnątrz.
Na targu sprzedawane są głównie ryby i owoce morza, ale ze względu na turystyczny charakter tego miejsca, można też na targu znaleźć sklepy z pamiątkami, restauracje i biura podróży.
Bezpośrednio po drugiej stronie rzeki Mapuche znajduje się kolejny targ Mercado De Abastos Tirso De Molina. Jest to targowisko ogólnego przeznaczenia, o zdecydowanie mniej turystycznym charakterze. Można tam kupić typowe produkty spożywcze: sery (kozie "queso de cabra"), owoce i warzywa i wędliny.
Na piętrze targowiska znajdują się tanie jadłodajnie - postanowiliśmy tam spróbować kuchni chilijskiej. Zamówiliśmy danie Pastel de Choclo ("ciasto kukurydziane"). Składa się ono z kukurydzianej pasty, oraz nadzienia - mięsa z kurczaka, rodzynków, połówek jajek na twardo i grzybów. Nadzienie wkłada się do glinianego naczynia i przykrywa kukurydzianą pastą, a następnie całość zapieka się w piekarniku. Na powierzchni ciasta tworzy się krucha skorupka jak w crème brûlée. Słodko-mięsny smak tej potrawy z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu.
Bellavista i terremonto
Wieczorem wybraliśmy się do Bellavista - lokalnej dzielnicy artystycznej, turystycznej i największej melanżowni w mieście. W Bellavista znajduje się sporo drogich restauracji i równie drogich sklepów z pamiątkami dla turystów. Można nabyć np. szale z alpaki (takiej małej lamy). Chilijczycy są rozczulająco wręcz szczerzy - zapytani o skład szali, bez ogródek przyznają że zawartość wełny z alpaki w większości nie przekracza 50% :) . Po zmroku w Bellavista otwierane są liczne kluby, gdzie można potańczyć i coś wypić.
W jednym z takich klubów spróbowaliśmy terremoto - najsłynniejszego drinka w Santiago, składającego się z:
- tradycyjnego, słodkiego, białego wina Pipeño
- likieru ziołowego Fernet-Branc
- grenadyny
- lodów ananasowych
Nazwa tego drinka oznacza "trzęsienie ziemi" - nie rozumieliśmy o co
chodzi, dopóki nie dowiedzieliśmy się, że terremoto sprzedaje się zwykle
w litrowych dzbankach, a Chilijczycy zwykle zamawiają przynajmniej jeden na osobę. W takich ilościach rzeczywiście potrafi to
kopnąć.
Co z tą kuchnią chilijską?
Pastel de Choclo i Terremoto to jedyne stuprocentowo chilijskie potrawy jakie udało się spróbować. Restauracje w dzielnicy Las Condes były przede wszystkim włoskie i japońskie (sushi!). Popularne były też restauracje i potrawy peruwiańskie. Absolutnym hitem kuchni peruwiańskiej jest ceviche - sałatka z surowych ryb w zalewie z soku limonkowego, cebuli i pikantnych papryczek. Sałatka ta ma zdecydowany, ostry smak i nieźle prezentuje się również wizualnie.
Co ciekawe, niektóre restauracje były brandowane jako peruwiańsko-japońskie - sprzedawały sushi i ceviche obok siebie. Rzeczywiście potrawy te mają sporo wspólnego - bazują na surowych składnikach i owocach morza, ale prezentują one zupełnie odmienne doznania smakowe.
W Las Condes sporą popularnością cieszyły się też restauracje meksykańskie. Dania obecne w kartach były zbliżone do tych dostępnych w Polsce. Można na przykład zamówić całkiem sympatyczną Chimichangę czy tacos.
Kuchnia chilijska jest pozbawiona ostrych i wyraźnych smaków - w porównaniu z chilijskimi potrawami, meksykańskie i peruwiańskie eksplodują w ustach. Do pewnego stopnia mogłem to też zauważyć w relacjach międzyludzkich - Chilijczycy są raczej zdystansowani i niezbyt ekspresyjni - znacząca różnica w porównaniu z innymi narodowościami Ameryki Południowej. Nie będzie więc zaskoczeniem, że najbardziej popularnym składnikiem kulinarnym Chile jest awokado - owoc o bardzo nienarzucającym się, subtelnym smaku. Awokado (zwane "palta") jest stosowane w sałatkach, drinkach i daniach głównych. Bardzo popularnym daniem są burgery z awokado.
W Chile popularne są też dania z owoców morza. Santiago oddalone jest od Oceanu Spokojnego o niecałe 100km, a Chile jako kraj posiada bardzo, bardzo długą linię brzegową. Ciężko jest tu mówić o jakichś szczególnie wyszukanych potrawach, czy sposobach przyrządzania, ale dzięki dobrej jakości składnikom w zasadzie można było być pewnym wyśmienitego smaku krewetek czy ośmiornicy.
Wina z Chile
Chile znajduje się w pierwszej dziesiątce największych producentów wina na świecie. W sklepach ogromną większość stanowi wino czerwone. Wina białe są reprezentowane mniej licznie. Chile jest oddzielone od reszty kontynentu potężnym pasmem Andów, góry te stanowią naturalną granicę dla szkodników i patogenów. Dlatego też uprawy winogron w Chile nie ucierpiały od XIX-wiecznej plagi filoksery, która spustoszyła europejskie winnice. Niektóre szczepy winogron wyniszczone przez plagę w Europie są nadal uprawiane w Chile. Takim szczepem jest np. Carmenere, którego plantacje w Europie nie były odtwarzane po pladze ze względu na brak odporności tego szczepu na pogodę i niskie plony.
Santiago - jednodniowe wycieczki
W weekend udało nam się zorganizować dwie krótkie, jednodniowe wycieczki. Pierwszego dnia pojechaliśmy w okoliczne Andy do rezerwatu Parque Yerba Loca. Wejście do rezerwatu znajduje się zaledwie 30 km w linii prostej od centrum Santiago. Do rezerwatu dojechaliśmy Uberem, po czym umówiliśmy się z kierowcą aby wrócił po nas o umówionej porze wieczorem. Dojazd do parku zajmuje kilkadziesiąt minut, ponieważ trzeba pokonać ponad 1000 m różnicy wysokości. Wejście do parku znajduje się na wysokości nieco ponad 1700 m n.p.m., przy wejściu trzeba kupić bilety. Początkowo maszerowaliśmy trawersem doliny potoku, drogą gruntową otwartą dla pojazdów. Po około 4km marszu dotarliśmy do kempingu, z którego korzystała większość innych turystów. W tym miejscu możliwy jest start dłuższego trekingu do lodowców na końcu doliny. My wybraliśmy krótki szlak do Refugio Alemán ("Niemieckiego Schroniska"). Rozpoczęliśmy marsz w górę zbocza doliny. Szlak był poprowadzony łagodnymi zakosami.
W trakcie podchodzenia napotkaliśmy pasterzy bydła pędzących stado krów - prawdziwych kowbojów :). W Chile pasterze ci nazywani są "huaso". Praca pasterzy jest ciężka, pędzenie krnąbrnych krów w górę zbocza wymaga ogromnego wysiłku i umiejętności. Jeszcze cięższa jest praca koni dźwigających pasterzy po stromych wzniesieniach :) . Pasterzom towarzyszą psy, które zdają się traktować to wszystko jak zabawę.
Po 2-3 godzinach niezbyt szybkiego marszu doszliśmy do schroniska na wysokości około 2480m n.p.m.. Jak się okazało zostały już tylko ruiny, pozbawione dachu. W oddali widać było kotlinę w której położone jest Santiago - jak widać na poniższym zdjęciu smog to naprawdę duży problem dla stolicy Chile.
Sponad schroniska widoczne były szczyty przykryte lodowcami - prawdopodobnie po prawej pięciotysięcznik Cerro El Plomo, po prawej nieco niższy Cerro La Paloma.
Drugą dnia pojechaliśmy do Valparaiso nad Ocean Spokojny. W tym celu musieliśmy kupić bilety na autobus na głównym dworcu autobusowym. Jadąc na dworzec pomyliliśmy stacje metra i wysiedliśmy za wcześnie. Prawdopodobnie dzięki temu mieliśmy okazję zobaczyć nieco inne oblicze Santiago. Okolice dworca kolejowego i autobusowego tworzyły uliczne targowisko, na którym każdy sprzedawał co popadnie. Popularne były między innymi grille uliczne zbudowane z przerobionych wózków z supermarketu.
Samo Valparaiso również jest dużo mniej wymuskane od biznesowych dzielnic Santiago. Miasto to położone jest przy zatoce nad Oceanem Spokojnym. Przy samym oceanie jest bardzo niewiele płaskiego terenu do zabudowy - znajdują się tam głównie stare budynki portowe. Już kilkadziesiąt metrów od wybrzeża teren wznosi się ostro do góry - reszta miasta zbudowana jest na wzgórzach.
Dla ułatwienia poruszania się pomiędzy nadbrzeżem, a wzgórzami w Valparaiso wybudowano na przełomie XIX i XX wieku kilkanaście krótkich kolejek linowych - "ascensores". Do dnia dzisiejszego działa kilka (wg wikipedii 8). Kolejki są bardzo strome i krótkie (po kilkadziesiąt metrów) i mają jaskrawo pomalowane, charakterystyczne pudełkowate wagoniki. Bilet kosztuje 100 peso (60 groszy). Nie jest łatwe znalezienie ich przystanków.
Część Valparaiso położona na wzgórzach to prawdziwa plątanina uliczek, schodków, tarasów i zaułków. Wiele miejsc dostępnych jest wyłącznie na piechotę - w jednym miejscu mijaliśmy spalony dom, do którego strażacy nie mieli jak dotrzeć. W mieście organizowane są wycieczki (płatne i bezpłatne), jeżeli nie mamy dużo czasu, lepiej z takowych skorzystać, ponieważ łatwo jest przegapić interesujące obiekty. Z tarasów na wzgórzach po raz pierwszy dojrzeliśmy Pacyfik :)
Valparaiso słynie ze street-artu - w starej części miasta jest dużo naprawdę ładnych murali, tworzonych przez lokalnych i przyjezdnych artystów.
Po zapoznaniu się z Valparaiso pojechaliśmy autobusem do sąsiedniego miasta Viña del Mar. Jest to dawne miasto portowe, ale obecnie przede wszystkim popularny kurort wypoczynkowy. Miasto położone jest nad tą samą zatoką co Valparaiso, ale na dużo bardziej płaskim terenie. Viña del Mar ma długą i atrakcyjną piaszczystą plażę. Mieliśmy okazję spróbować kąpieli w Oceanie Spokojnym. Woda zimna jak w Bałtyku (ale cieplejsza niż w Cape Town) i bardzo słona. Fale dość silne, przy odrobinie nieuwagi bez problemu mogły wywrócić. Na plaży wywieszona była czerwona flaga, ale większość plażowiczów nie rezygnowała całkowicie z kąpieli. Styczeń to akurat środek sezonu wypoczynkowego w Chile, dlatego na plaża było bardzo tłoczno.
Na koniec kilka informacji praktycznych o podróży do Chile:
- Polacy nie potrzebują wiz
- Do Chile nie wolno wwozić produktów roślinnych i zwierzęcych - lepiej wyrzucić kanapki podróżne i inne takie, bo można narazić się na nieprzyjemności
- Pod koniec 2017 roku wprowadzono w Chile dość idiotyczne prawo dotyczące rejestracji telefonów komórkowych. Użytkowanie lokalnej karty SIM w telefonie wymaga jego uprzedniej rejestracji. W Internecie są formularze do rejestracji (po hiszpańsku).
- Płatności kartą są możliwe niemal wszędzie (z wyjątkiem metra). Przy każdej płatności należy podać czy karta jest kredytowa ("credito") czy debetowa ("debito"). Jeżeli nasza polska karta jest odrzucona przy transakcji warto poprosić o ponowną próbę w innym trybie. Nie warto sugerować się rzeczywistym typem karty.
- W restauracjach przyjęte jest zostawianie 10% napiwku - kelnerzy za każdym razem proszą o jego doliczenie do ceny, można go opłacać kartą
- Kraj jest dla Polaków drogi: obiad w restauracji kosztuje od 10000 peso na osobę (60zł), piwo 3000-4000 peso (18-24zł)
- Alkohol w sklepach jest sprzedawany od 9 rano :)
- W Santiago znakomicie działa Uber
9 comments
A orientujesz się może, jak z kwestią wegetariańskich/wegańskich dań w restauracjach? Mają jakiś wybór, czy niekoniecznie?
OdpowiedzUsuńNie jestem najlepszą osobą żeby na to odpowiedzieć. Praktycznie w każdej restauracji są sałatki. We włoskich lokalach standardowo są pasty. W knajpach na targu raczej dań wegańskich nie było. Myślę, że wegetarianie nie będą głodować, ale raczej nie znajdą nic odkrywczego.
UsuńLubię poznawać miasta, kraje poprzez kuchnię i kosztowanie lokalnych przysmaków. Chętnie spróbowałabym terremoto. Może kiedyś będę miała okazję :)
OdpowiedzUsuńto dokładnie tak jak my :) przez kubki smakowe jakoś więcej widać, prawda?? :)
UsuńKuchnia prezentuje się naprawdę smacznie! Do gustu przypadły mi - bardziej od miejskich marklandów - te pozamiejsckie wycieczki. Niedaleko, a widoki zwalają z nóg. :)
OdpowiedzUsuń... i stosunkowo łatwo je zorganizować, nawet przy napiętym planie :)
UsuńSuper wycieczka i te dobroci ;)
OdpowiedzUsuńPrzeglądam ten post, gdy za oknem jest -15 stopni i przyznaję, przeniósłbym się tam bez mrugnięcia okiem! :)
OdpowiedzUsuńFajny taki wyjazd służbowy do Chile! Trochę pracy, trochę zwiedzania i jedzenia! Chętnie spróbowałabym wszystkiego, łącznie z terremoto! No i to awokado... pewnie smakują sto razy lepiej jedzone w Chile, tam gdzie rosną, niż te transportowane do nas przez tysiące kilometrów!
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że poświęcasz swój czas na komentowanie mojego pisania ;-) dzięki! ;-)