Nepal od kuchni – cz. II - góry na talerzu
niedziela, stycznia 13, 2013
Co jada się podczas trekkingu w Himalajach? Jak smakuje herbata na przełęczy o wysokości 5416
m? Ile czeka się na kolację robioną na palenisku?
Trekking dookoła Annapurny (ośmiotysięcznik w Nepalu) pozwala poznać
odpowiedzi na te pytania. To kilkunastodniowa wyprawa starym szlakiem
pielgrzymów i handlarzy przez przełęcz Thorong La dookoła dziesiątego, co do wysokości, szczytu Ziemi. Trasa nie jest trudna kondycyjnie, średnio szliśmy codziennie około 5-7 godzin, co
dawało około 500 metrów w górę. Plecaki
ważyły 11-13 kg (w zależności od ilości wody, jaką były obciążone).
Młynki modlitewne w formie murku na głównej ulicy wioski |
Do plecaków nie pakowaliśmy jedzenia (poza przekąskami – suszone owoce, batony i kabanosy z Polski, które skończyły się za szybko), kupowaliśmy je w formie gotowych posiłków od mieszkańców wsi, przez które przechodziliśmy lub gdzie nocowaliśmy. To zresztą generalna zasada – noclegi są bardzo tanie (od 100 do 300 rupii w górnych partiach – wg. luźnego przelicznika 4 do 12 złotych za osobę), więc właściciele zarabiają na posiłkach, które u nich kupujesz. Jesz tam gdzie śpisz. A spanie najlepiej wcześniej obejrzeć.
Menu i czas oczekiwania
Wbrew pozorom, karty menu drukowane po angielsku, są podobne
na całym szlaku. Jak nam tłumaczono, to efekt odgórnych nakazów państwa - dla Nepalu turystyka jest ważnym źródłem dochodów.
Menu - strona z gorącymi napojami, skrót S/P to small pot, a B/P to big pot |
W menu są dania typowo dla turystów (tosty, a nawet spaghetti
czy warzywny burger), wpływy chińskie (chow-mein), indyjskie (curry), tybetańskie
(pierożki Mo-mo, chleb, herbata) oraz nepalskie reprezentowane przez
wielodokładkowy daal-bhaat.
Restauracja w hoteliku |
Cokolwiek by nie zamówić, należy to zrobić z odpowiednim wyprzedzeniem. Zwykle po wybraniu noclegu, od razu prosiliśmy właściciela o pokazanie menu – wybieraliśmy obiad i pytaliśmy kiedy będzie gotowe. To zwykle dawało nam od godziny do dwóch na zainstalowanie się w pokoju i szybki prysznic (jeśli był dostępny), pranie (jeśli była możliwość), zwiedzenie okolicy (jeśli jeszcze świeciło słońce), drzemkę (jeśli dzień był ciężki). Przed pójściem spać wybieraliśmy śniadanie i umawialiśmy się rano na konkretną godzinę. Zwykle było na czas.
Na jedzenie trzeba długo czekać, ponieważ jest świeże. Potrawy
są robione bez półproduktów. Tą zasadę mogłaby sobie wziąć do serca co druga restauracja
w Polsce J .
Czasami kucharz po zanotowaniu zamówienia idzie na zakupy. Chyba wszędzie gdzie nocowaliśmy, kuchnie
były wyposażone tylko w piece opalane drewnem.
Na szybkość przygotowania potraw jak i na oszczędność
cennego w Nepalu opału, wpływa zamówienie przez współpodróżników tej samej
potrawy.
Im wyżej tym drożej, ale dalej tanio
Ceny jedzenia nie są drogie i nawet jeśli na wszystkich forach
bardziej doświadczeni podróżnicy narzekają na ich wzrost, dalej są one bardzo
przystępne. Za najdroższą na szlaku jak i w Nepalu herbatę zapłaciliśmy 160
rupii – a było to na samej przełęczy na wysokości prawie 5,5 tys. metrów npm. (im wyżej się
wspinasz, tym wyższe są ceny w menu). Smakowała sukcesem i ulgą, że nie będzie już więcej pod górę.
Chatka na przełęczy Thorong La - miejsce z najdroższą i najlepiej smakującą herbatą w Nepalu |
Ta sama chatka z oddalenia - godzina 10:00 (po 5 godzinnym podejściu). |
Wzrost cen najbardziej pokazywały ceny wody, wzrastające średnio o 10 rupii z każdą większą wioską. W Nepalu generalnie nie poleca się picia nieprzegotowanej wody obcokrajowcom. Zabraliśmy ze sobą tabletki oczyszczające, ale najczęściej kupowaliśmy wodę w większych wioskach, które miały tzw. safe drinking water stations prowadzone przez lokalne kobiety przy wsparciu ze strony organizacji Annapurna Conservation Area Project (ACAP). Woda była ozonowana i nalewana do własnych naczyń. Początkowo za te ostatnie służyły nam butelki po wodzie mineralnej, ale po tym jak jedna sama z siebie (a właściwe z cieniutkiego plastiku z którego ją wykonano), pękła w plecaku, zaopatrzyliśmy się w specjalną butelkę do tego celu, prosto ze sklepiku turystycznego w miejscowości Manang. Woda mineralna, butelkowana, dostępna była w sprzedaży na całej trasie w sklepikach jak i w restauracjach. Nie ma za to koszy na śmieci J i jak to w górach – obowiązuje niepisana zasada, że to, co ze sobą wziąłeś w góry, powinieneś z nich znieść.
Kamienna wioska na szlaku |
Co jeść w górach
Kilka godzin marszu,
zmienna temperatura (idąc doliną, czeka się dość długo na pierwsze
promienie słońca, które przebiją się rano), ponad 10-kg plecak i wzrastająca
wysokość - niestety śniadanie nie może
składać się tylko z tostów. Za to: ziemniaki,
makaron, jajka, chlebek tybetański (nie zawsze dostępny). I duża ilość wody, aby zapobiegać odwodnieniu
przez wysiłek i wysokość. Czasami nasze
talerze otaczało kilkanaście szklanek. Ale można nie bawić się w szklanki, tylko od
razu zamówić duży dzbanek lub termos. Tylko wtedy ma się jeden rodzaj napoju, a nie herbatę
czarną, imbirową, miętową, a na końcu hot lemon.
Pożywane śniadanie: smażone ziemniaki z jajkiem |
.... albo makaron po chińsku |
Zupa warzywna z jajkiem |
Powyżej 3 000 m można mieć już do czynienia z chorobą wysokościową - lokalnym sposobem na nią był … czosnek, szczególnie w zupie. Zamówiłam ją po raz pierwszy w Chame. Uśmiechnięty właściciel przyniósł mi miseczkę, w której tak na oko pływało przynajmniej 20 rozgniecionych ząbków – z pewną dozą niepewności zanurzyłam w niej łyżkę, ale okazało się, że nie była w ogóle ostra. Może to inna odmiana lub sposób gotowania?
Zupa czosnkowa - środek na chorobę wysokościową |
Lokalny koloryt
Jak wspomniałam już wyżej, menu jest właściwie jednorodne i
dostosowane do smaku turysty. Można jednak znaleźć lokalny koloryt. Jedną z moich ulubionych potraw był
tybetański chleb – smażony na głębokim tłuszczu, przypominał mi skrzyżowanie pączka
z ptysiem. Smakowała nam też herbata
tybetańska: pita na słono, z masłem, mlekiem. Już po zejściu z przełęczy, w Muktinath, męska
część wyprawy zamówiła stek z jaka.
Zrobił wrażenie już samym podaniem : wniesiony na parującym i
skwierczącym naczyniu.
Chleb tybetański z serem z jaka |
Stek z jaka w sosie z frytkami i sałatką |
Turysta nasz pan
W otoczeniu pięknych gór, powiewających buddyjskich flag i
napędzanych na wodę kręcących się młynków można zamówić szarlotkę, ciasto
czekoladowe, marchewowe lub kruche ciasteczka. Nepalczycy z sukcesem sprzedają zachodnim
turystom ich ulubione słodkości i potrawy.
Często mijaliśmy cukiernie/piekarnie (wiele miało szyld: „German Bakery”)
w których na wystawach pyszniły się kremowe ciasta (biorąc poprawkę na to, że raczej
lodówki są tutaj rzadko spotykane, nie odważyliśmy się ich spróbować). Można
było w nich też zakupić chleb, bułki, ciasteczka. Na pewno nie pieczono ich z mąki pszennej
500. Moje subiektywne wrażenie: w środku pieczywo było „ciężkie”, „zbite”.
Ciasto czekoladowe kusiło na witrynie piekarni |
Warzywny burger z frytkami |
Znak przed jedną z restauracji na szlaku (większa wioska) |
A oto kolekcja szarlotki na szlaku:
Tą kupiłam w Chame, nie wiedząc że to szarlotka, ponieważ sprzedawcę zastępował mały chłopiec, który jeszcze nie znał angielskiego. Dużo otrąb, pewnie bardzo zdrowa. |
Od dobrze znanej szarlotki przez herbatę z masłem do ziemniaków
na śniadanie – góry na talerzu uwodzą prostotą i pragmatyzmem...
Widok z przełęczy Thorong La |
See you again!! |
8 comments
"More rice?!"
OdpowiedzUsuńFantastyczna wyprawa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Silver Teaspoon
Ów tajemniczy "curd" jak podejrzewam miał oznaczać custard?
OdpowiedzUsuń@KZ - tak, ale obstawialiśmy jeszcze kruszonkę lub coś a'la jogurt :)
OdpowiedzUsuń@Silver Teaspoon - dziękuję, do tych gór chce się wracać od razu po powrocie z nich ..
Swietnie opisana wyprawa:-) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTwój blog jest super ;)
OdpowiedzUsuńuwielbiam momo, choć jadłam tylko te tybetańskie. za to mój chłopak był w Nepalu, wchodził na mt Everest base camp. i całkiem miło wszystko wspomina :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że poświęcasz swój czas na komentowanie mojego pisania ;-) dzięki! ;-)