Nepal od kuchni III - na słodko i na ulicy
niedziela, lutego 03, 2013
W Nepalu wielbiciele czekolady nie mają łatwo. Nie występuje w tradycyjnych deserach tak często jak u nas :-) Importowane słodycze (batony, tabliczki, cukierki - wszystko co zapakowane) można znaleźć w sklepach dla turystów, a ciasto czekoladowe w restauracjach nastawionych na obcokrajowców.
Cukiernie - te, w których kupują miejscowi - to miejsca, gdzie produkcja trwa non-stop, a gotowe wyroby układane są w kopczyki za witryną. Nie ma etykiet z cenami. Nie ma lodówek. Obok ciastek najczęściej z migdałów, mleka, cukru, na ogromnych patelniach smażą się okrągłe, pulchne krążki z dziurką - to głęboko smażony chlebek z mąki ryżowej - coś na kształt amerykańskich pączków (ale to duże uproszczenie z mojej strony). Nepalczycy zamawiają herbatę w małych szklankach, i biorą na wynos smażone ciastka. My pokazujemy palcem co chcemy dostać - po chwili trafiają w nasze ręce owinięte we wczorajszą gazetę "pączki" i pomarańczowe kulki w białych papilotkach.
Niedaleko głównego, zabytkowego placu w Kathmandu, Durbar Square, natrafiliśmy na cukiernię typu exclusive - nie odbiegała od europejskich standardów jeśli chodzi o umeblowanie łącznie z ladami chłodniczymi. Były nawet etykietki pod słodyczami - szkoda, że tylko po nepalsku ;)
Gołębie na Durbar Square prawie jak na rynku krakowskim |
W glinianych naczyniach był deser mleczny (a może z jogurtu..?) |
To sreberko jest w pełni jadalne |
Zamówione słodycze otrzymaliśmy w gustownym papierowym pudełku. Zostały zjedzone wieczorem na dachu naszego hostelu (większość hosteli posiada mini-restauracje na dachach, z roślinami różnej wielkości upchniętymi w za małych doniczkach).
Uliczny sprzedawca przy pracy |
O każdej porze dnia na ulicach można spotkać panów serwujących z wózków różne mieszanki prażonych ziaren lub chipsów. Małe tutki zapakowane w gazetę kosztowały kilka-kilkanaście rupii i były bardzo ostre. Z podobnego wózka, tylko zaopatrzonego w mały piecyk, sprzedawano omlety i samosy (indyjskie kruche ciastka na ostro smażone w głębokim oleju) - niestety na pana od omletów natrafialiśmy tylko późną nocą więc zdjęcie nie wyszło, a przy zakupie samosów nikt nie był w stanie zrobić zdjęcia, bo wszyscy mieli od nich tłuste ręce. Młodych chłopców, którzy sprzedawali wyciskane ze świeżych owoców soki spotykaliśmy tak często, że aż za często by zrobić im zdjęcie :)
Zielone mandarynki smakują tak samo jak pomarańczowe Najsłodsze mandarynki odważono nam na tej wiszącej wadze szalkowej |
Bus ma jedną godzinę odjazdu - gdy jest pełen |
Jedna z przydrożnych chatek i moja ulubiona reklama pepsi fot. Wojtek fot. Wojtek fot. Wojtek
Większość posiłków przygotowywana jest na piecach opalanych drewnem.
Właściciele sami gotują i sprzedają proste posiłki: pierożki momo, smażony chleb, curry z soczewicy i warzyw, czy jajka na twardo.
Kuchnia w jednej z przydrożnych chatek Ale zdarzało się nam trafić w trakcie podróży i do bardziej cywilizowanych miejsc (dystans Pokhara-Kathmandu)
Z ciekawostek: Red Bull w Nepalu smakuje inaczej: jest bardzo słodki - za słodki. I ma inną puszkę - zarówno kolorem jak i kształtem. Bardziej przekonaliśmy się do egzotycznych soków w puszkach, a głównym faworytem został sok z gujawy.
---------------------------
------------------
To ostatnia część z trylogii nepalskich wpisów - ale pewnie w niedługiej przyszłości pojawi się kilka nepalskich przepisów - prosto z zakupionej w Pokharze książki kucharskiej: "Taste od Nepal" Jyoti Pathak. Generalnie książki w Nepalu są baaardzo tanie, a księgarnie oferują szeroki wybór w języku angielskim. Można znaleźć prawdziwe perełki i tylko żal, że tyle ważą :-)
Zapraszam również do części pierwszej kulinarnej relacji z Nepalu: od bazaru do talerza oraz do drugiej: góry na talerzu
|
2 comments
Super!!!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam z ogromną przyjemnością, poproszę o kontynuację kulinarnych podróży!
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że poświęcasz swój czas na komentowanie mojego pisania ;-) dzięki! ;-)