Spacer brzegiem morza i inne atrakcje – łotewska Jurmała
piątek, października 20, 2017
Nie ma takiej pogody, która by nie pozwalała na brodzenie w morzu! Nawet jeśli kapryśny, łotewski Bałtyk oferuje początkiem września temperatury zbliżone do Morza Arktycznego, magia wody robi swoje i chce się choć zanurzyć mały palec u stopy ;-) Po wizycie w nadmorskim uzdrowisku Jurmała jestem już tego pewna!
Pierwszy kontakt z wodą |
Nad samym morzem sporo jest luksusowych hoteli |
Jurmała to tak naprawdę kolektyw małych wiosek-osiedli, które już od końca XVIII wieku miały tradycje uzdrowiskowe i letniskowe i tak właściwie to były częścią Rygi pod nazwą Rīgas Jūrmala. W 1877 otwarto linię kolejową łączącą te miejscowości ze stolicą. Od tej pory rozwój następował bardzo dynamicznie, powstawały sanatoria i domy wczasowe (w tym piękna, secesyjna architektura) zjeżdżali się turyści i kuracjusze w poszukiwaniu piaszczystych plaży, morskiej bryzy i wód mineralnych.
Prawdziwy boom nastąpił jednak w czasach sowieckich. Wyrafinowane, drewniane wille musiały pogodzić się z betonowymi molochami - w końcu trzeba było sprostać zapotrzebowaniu. Wczasy w Jurmale były często nagrodą dla urzędników wyższego szczebla, dość powiedzieć, że był to podobno ulubiony cel wakacji Breżniewa i Chruszczowa (co do tej pory skrzętnie jest wszędzie odnotowywane). W 1959 roku Jurmała oficjalnie nabywa praw miejskich, uniezależniając się od Rygi.
Zielona, ciekawa drewniana budowla niestety jest opuszczona - to wcześniejsza łaźnia E. Rācene |
Z samego rana, po krótkiej wizycie na targu obok dworca kolejowego w Rydze i drobnej aprowizacji, wsiedliśmy w pociąg na najbardziej uczęszczanej linii kolejowej w Łotwie czyli Ryga-Jurmała. Jak już wcześniej wspomniałam, Jurmała to kilkanaście większych lub mniejszych miejscowości, a konkretnie: Ķemeri, Jaunķemeri, Sloka, Kauguri, Vaivari, Asari, Melluži, Pumpuri, Jaundubulti, Dubulti, Majori, Dzintari, Bulduri i Lielupe.
Ustaliliśmy, że wysiądziemy w Dubulti (choć ja w pewnym momencie chciałam aż w Pumpuri - bo taka ładna ta nazwa ;-)) i przejdziemy brzegiem morza do Majori, które jest swoistym centrum turystycznym. W rzeczywistości zrobiliśmy spacer prawie 5 kilometrów samą plażą do Bulduri i stamtąd dopiero wracaliśmy.
Już po wyjściu ze stacji natrafiliśmy na pierwsze drewniane budynki, z których słynie Jurmała, ale oczywiście najbardziej interesowało nas morze i nie zatrzymując się po paru minutach już byliśmy na plaży.
Już po wyjściu ze stacji natrafiliśmy na pierwsze drewniane budynki, z których słynie Jurmała, ale oczywiście najbardziej interesowało nas morze i nie zatrzymując się po paru minutach już byliśmy na plaży.
Plaża, podobnie jak nad "naszą" częścią Bałtyku, jest piaszczysta. Z przyjemnością można zdjąć buty nawet przy trochę wietrznej pogodzie. Jest bardzo czysto, a linia przy brzegu jest chyba codziennie przejeżdżana czymś w rodzaju bron ;-) - ten równy pas z drobnymi znakami, jak od grabi stwarzał takie wrażenie. Obserwowaliśmy, że dało się po nim jeździć bez problemu rowerem. Sporo ludzi biegało. Dla chętnych znalazłyby się nawet place z drążkami dla kalisteniki. Ot, aktywne spędzanie czasu.
Kilka metrów od brzegu woda naniosła tyle piasku, że powstało coś w rodzaju mini-mierzei, ciągnącej się 2-3 kilometry. Można było tam dojść mocząc nogi do kolan, a potem iść względnie suchą stopą - w środku morza! Co prawda, woda nie zachęcała temperaturą, ale to Bałtyk proszę Państwa - każdy kiedyś sobie tu odmroził palce ;-)
widok z mierzei w drugą stronę |
Niektóry wpadli nawet na pomysł, by zareklamować się na infrastrukturze plażowej (która jest bardzo dobrze rozwinięta) poprzez kontrast temperatur:
Po drodze mijamy sporo ciekawych budynków, w tym słynnych z okresu secesji, jak na przykład poniższy Pawilon Morski (ulica: Tirgoņu iela 1). Powstał w 1897 r. i mieścił popularną restaurację wraz z klubem towarzyskim. Przed budynkiem stosunkowo niedawno, bo w 1995 r. postawiono ogromną rzeźbę żółwia - ma on symbolizować długowieczność, ale niektórzy uważają go też za symbol szczęścia i chętnie głaszczą go po szyi przed zrobieniem mu zdjęcia.
Sezon nad łotewskim Bałtykiem trwa krótko, dodatkowo wybraliśmy się tam w dzień powszedni. Większość klubów (niektóre naprawdę na wysoki połysk) i knajpek, które mijaliśmy po drodze była już zamknięta lub trwało ich sprzątanie. Na coś otwartego można liczyć najczęściej niedaleko wyjść z plaży w kierunku stacji kolejowych.
Sprytna reklama pokazująca różnicę w temperaturach pomiędzy Jurmałą a Abu Dabi |
Po drodze mijamy sporo ciekawych budynków, w tym słynnych z okresu secesji, jak na przykład poniższy Pawilon Morski (ulica: Tirgoņu iela 1). Powstał w 1897 r. i mieścił popularną restaurację wraz z klubem towarzyskim. Przed budynkiem stosunkowo niedawno, bo w 1995 r. postawiono ogromną rzeźbę żółwia - ma on symbolizować długowieczność, ale niektórzy uważają go też za symbol szczęścia i chętnie głaszczą go po szyi przed zrobieniem mu zdjęcia.
Brunurupucis czyli żółw |
Nadziewane ciastka typu "orzeszek" są na Łotwie bardzo popularne |
Po kawie decydujemy się pożegnać morze i zobaczyć trochę turystycznego centrum. Spacerujemy zadbanymi alejkami w kierunku Majori.
Wchodzimy w równie uporządkowaną dzielnicę domów letniskowych (jesteśmy w okolicach Dzintaru prospekts) . Wiele z nich nam się podoba. Niektóre to wręcz rezydencje.
Dom letni Kristapsa Morbergsa z 1883 roku |
Nie wszystkie wyglądały jak cukiereczek. Były też takie:
W nim też jest jednak coś pociągającego o - jak wprost ze scenariusza dobrego, skandynawskiego kryminału.. Tam na pewno jest głęboka piwnica!
Chwilę debatujemy nad tym, ile mógłby kosztować remont i czy były ograniczony jakimś konserwatorem zabytków. Nieruchomości w Jurmale należą do najdroższych w całej Łotwie.. Stare domy przeplatane są nowoczesnymi apartamentowcami. Nie rażą jednak - dostosowano je do ogólnego klimatu. Jeden z takich budynków miał np. ażurowe, wycinane drewniane panele.
Na mapie mamy niedaleko park, a kiedy docieramy na miejsce okazuje się, że jest to też park liniowy! Dla małych i tych dużych, za 7 euro można sobie pohasać na różnej wysokości.
Prawdziwą atrakcję znaleźliśmy troszkę dalej: wieżę widokową, sięgającą ponad korony drzew. Ażurowe mocowania i drewniane wykończenia sprawiają, że wygląda zarówno ambitnie jak i po prostu ładnie.
Nie bardzo zastanawiamy się nad lękiem wysokości (ja mam!!!) i idziemy na górę. Co jakiś czas można przystanąć i wyjść na otwarty balkonik. Na samej górze za to jest okratowanie. Widok wynagradza włożony wysiłek i aż szkoda, że nie trafiło nam się lepsze światło na zdjęcia.
Chwilę debatujemy nad tym, ile mógłby kosztować remont i czy były ograniczony jakimś konserwatorem zabytków. Nieruchomości w Jurmale należą do najdroższych w całej Łotwie.. Stare domy przeplatane są nowoczesnymi apartamentowcami. Nie rażą jednak - dostosowano je do ogólnego klimatu. Jeden z takich budynków miał np. ażurowe, wycinane drewniane panele.
Na mapie mamy niedaleko park, a kiedy docieramy na miejsce okazuje się, że jest to też park liniowy! Dla małych i tych dużych, za 7 euro można sobie pohasać na różnej wysokości.
Prawdziwą atrakcję znaleźliśmy troszkę dalej: wieżę widokową, sięgającą ponad korony drzew. Ażurowe mocowania i drewniane wykończenia sprawiają, że wygląda zarówno ambitnie jak i po prostu ładnie.
Nie bardzo zastanawiamy się nad lękiem wysokości (ja mam!!!) i idziemy na górę. Co jakiś czas można przystanąć i wyjść na otwarty balkonik. Na samej górze za to jest okratowanie. Widok wynagradza włożony wysiłek i aż szkoda, że nie trafiło nam się lepsze światło na zdjęcia.
Ponad drzewami - na ostatnim balkonie |
Widok w dół z samej góry |
Miedziany globus |
Tu rozpoczyna się deptak |
W trakcie sezonu życie na deptaku podobno aż kipi. Ogródki kawiarniane, długo otwarte sklepy z ekskluzywną biżuterią i odzieżą, butki z lodami, stragany z lokalnym rękodziełem - tego wszystkiego jest teraz mniej. Jest spokojniej. Bardziej leniwie, może bardziej swojsko.
Zdecydowaliśmy się przysiąść w jednej z knajp, która dużymi literami informowała o kuchni łotewskiej. Mimo chłodu więcej gości siedziało na zewnątrz, w ogródku - my z przyjemnością weszliśmy do środka. Obszerna karta w kilku językach może nie nastrajała na spektakularne doznania kulinarne, ale jedzenie było gorące, smaczne i szybko podane.
Później przeszliśmy deptakiem do końca - napotykając powyższą kwietną ścianę - i skierowaliśmy się już w stronę dworca kolejowego. Jeszcze przed przejściem na drugą stronę widzimy rzeźbę “Lāčplēsis” - to legendarny łotewski heros, bohater eposu narodowego autorstwa Andrejsa Pumpursa z końca XIX wieku.
“Lāčplēsis” oznacza "Niedźwiedziobójcę", jako, że młody heros zabił takiego gołymi rękami. Później walczy w obronie starych bogów z niemieckimi krzyżowcami, przerywa klątwę spędzając noc w podwodnym zamku, pokonuje olbrzyma, by zrobić z niego swego najlepszego przyjaciela, walczy z wielogłowymi potworami, zdobywa rękę ukochanej... aż do tragicznego - jak przystało na taką historię - końca.
Co ciekawe, ma on swoje święto i wypada ono dokładnie 11 listopada. Warto też wiedzieć, że w ten dzień Łotysze nie świętują zakończenia I wojny światowej (Rozejm w Compiègne), ale wracają pamięcią do daty rok młodszej, kiedy to w 1919 pokonali Rosjan pod Rygą.
Nasz peron powrotny jest chyba najpiękniej położonym peronem, na jakim kiedykolwiek stałam ;-) Po prostu opierasz się o barierkę, a przed Tobą rozpościera się spokojny widok na rzekę Lielupę (tak, ta sama o której pisałam niedawno przy okazji Jełgawy ;-)), która tworzy tutaj zakole, prawie zbliżając się do morza. W najbliższym miejscu ma do niego raptem trochę ponad 300 metrów.
Popatrzylibyśmy jeszcze trochę na Lielupę, kibicując przepływającym kajakarzom, ale nasz pociąg był bardzo punktualny. Wracamy zatem do Rygi...
Peron z jednej strony.. |
.. i z drugiej strony |
* * *
Informacje praktyczne:
- bilet kolejowy Ryga - Jurmała dla 2 osób, powrotny - 5,46 euro
- pociągi kursują bardzo często, co 30 minut
- kawa z ekspresu, na plaży - 2 euro
- główna informacja turystyczna znajduje się w Majori, niedaleko dworca (Lienes iela 5)
11 comments
Odwiedziliśmy Jurmałę latem tego roku. Wille mnie zachwyciły. Spacerowaliśmy uliczkami i nie mogłam przestać się zachwycać. Myślę, że te opuszczone domy będą powoli zamieniać się w pensjonaty czy hotele, albo po prostu wille ludzi Rygi, którzy będą wpadać nad morze na weekendy. Cudne miejsce.
OdpowiedzUsuńPogodę pewnie mieliście lepszą, ale mnie również bardzo się podobało ;) pozdrawiam!
UsuńŁadnie tam. Tak z ciekawości, co tam jest takiego uzdrowiskowego, sesje krioterapeutyczne?
OdpowiedzUsuńhahha, no my na pewno sobie taką sesję zafundowaliśmy :) a na poważnie to wody mineralne (podobno studnie głębinowe) i ... kąpiele błotne
UsuńMoja mama uwielbia Jurmalę i te część Bałtyku! :) Ja nie byłam, ale urzekają mnie te drewniane domostwa. Coś w ten kant widziałam w Litwie, ale folklor zawsze mnie łapie za serducho!
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla Mamy ;-) piękny Bałtyk w tych okolicach ;-)
UsuńBędąc kilka lat temu w Rydze miałam wybrać się do Jurmali, lecz pogoda pokrzyżowała mi plany :/ a szkoda, bo jak widzę to prezentuje się wspaniale! Ach, jak fajnie byłoby mieć chociaż taki jeden uporządkowany kurort nad polską częścią Bałtyku!
OdpowiedzUsuńMieszkając nad polską częścią Bałtyku, aż miło poczytać o czystych plażach! ;) Ale nawet jeśli u nas nie jest nieskazitelnie, to uwielbiam Bałtyk. Ma fantastyczny klimat (głównie poza sezonem) i jak widać nie tylko u nas. A gdy obok stoją tak klimatyczne drewniane domki... bajka! Na pewno zapamiętam o tym miejscu, gdy w końcu dotrę do Rygi :)) dzięki!
OdpowiedzUsuńSuper miejsce!
OdpowiedzUsuńZawsze chciałam odwiedzić to miasto i poczuć jego klimat :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja! Na zdjęcia nie mogę się napatrzeć, super! Wieża widokowa robi ogromne wrażenie :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że poświęcasz swój czas na komentowanie mojego pisania ;-) dzięki! ;-)