Midżur - najwyższy szczyt Serbii | Stara Płanina
poniedziałek, października 01, 2018
Stara Płanina przywitała nas piękną pogodą i widokami, a napotkani tu ludzie wielką życzliwością, nawet jeśli nie potrafiliśmy się z nimi porozumieć w jakimkolwiek języku. Właśnie dlatego najwyższy szczyt Serbii - 2169 m n.p.m. w ogólnym rozrachunku "Bałkańskiego Roadtripa" wspominamy tak miło.
Dojazd w góry Starej Płaniny
Ale po kolei: wczesnym popołudniem żegnamy Belgrad i jedziemy na wschód Serbii. Sporo trasy to autostrada, szybko mijają kilometry. Przed Niszem odbijamy na autostradę do Sofii, a po kilkunastu kilometrach zjeżdżamy na drogę prowadzącą w Starą Płaninę: większość tego łańcucha górskiego leży na terytorium Bułgarii, a po stronie serbskiej niewielki skrawek: to tu jest położony Midżur.
Po odbiciu na drogi lokalne nawierzchnia dalej jest dobra, ale jezdnia wąska. Mijamy małe wioski i czasem wyprzedzamy lokalnych użytkowników jezdni, takich jak poniższy wóz z sianem. Trochę już się ściemnia, więc tym bardziej zależy nam, by jak najszybciej dotrzeć w góry.
Jedziemy przez Serbię |
Kierujemy się GPSem na miejscowość Crni Vrh, gdzie ma być schronisko Babin Zub (Planinarski dom Babin Zub), przy którym chcemy przenocować. Niedaleko leży też lepszej klasy hotel / spa Stara Planina i na niego kierują licznie spotykane drogowskazy. Zmierzcha się, gdy wypatrujemy skrętu z drogi 222 (dalej prowadząca do wspomnianego hotelu) na Babin Zub. A tu zdziwienie - czerwone światła mijanki i nie ma lewego pasa jezdni! Pracują na nim panowie drogowcy wylewając o tej porze asfalt! Lekko zaniepokojeni pytamy, czy da się przejechać dalej? Panowie kiwają głowami, upewniają się, że na pewno jedziemy w góry i każdą nam chwilę czekać. Potem tabor drogowy przesuwa się i możemy skręcić. Trochę asfaltu pewnie zabieramy na kołach.
Jedziemy teraz naprawdę wąską dróżką, a po kilkunastu minutach pojawiają się zabudowania. Nie wiemy, czy to ten Babin Zub, więc wyskakuję na przeszpiegi. Stoją dwa budynki - jeden wygląda na pensjonat, a drugi to chyba schronisko. Dalsza droga prowadzi już w las i ma zakaz wjazdu - to chyba tu. Mały parking jest już prawie zapełniony, a jedyne miejsce, gdzie ewentualnie zmieściłby się namiot to schludnie przystrzyżony, malutki kawałek trawnika obok murku i przy latarni, dosłownie 3x3 metry - żal niszczyć trawki. Słońce właśnie zachodzi, a kilka miejscowych psów zaczyna mieć nas na oku. Idziemy zapytać o nocleg.
Zachód słońca przed Babin Zubem |
W środku impreza! Bułgarzy przyjechali licznym gronem wesołych staruszków. Klimat schroniska, jadalnia pełna. Szukam właścicieli. Są - oglądają mecz w tenisa (gra Novak Djokovic - kategorycznie nie wolno przeszkadzać). W przerwie można przystąpić do interesów, panowie mówią po angielsku. Padają pytania skąd jesteśmy, ja mówię, że tu pięknie w tej Serbii. Po chwili dobijamy targu za cenę bardziej dla nas przystępną.
Pokój w schronisku |
Szybko parkujemy auto w docelowym miejscu, zachwycamy się ostatnimi promieniami zachodzącego słońca i wyciągamy plecaki. Fajnie, że ominie nas rozkładanie namiotu po ciemku. Pokój okazuje się czyściutki, ma pachnącą pościel i nawet własną łazienkę z gorącym prysznicem. Luksusy. Śpimy jak susły.
Po lewej jedyny skrawek trawnika, po prawej schronisko, gdzie spaliśmy, u góry Babin Zub |
Z samego rana opuszczamy pokój. Bułgarzy również się zbierają na Midżur. Słońce pozwala nam tak na prawdę zobaczyć, gdzie nocowaliśmy - przede wszystkim słynny Babin Zub, górujący nad schroniskiem. Wznosi się na 1758 m n.p.m., a swoją nazwę bierze właśnie od charakterystycznego, ostrego wierzchołka.
Patrząc na zatłoczony parking i myśląc o bałkańskim stylu parkowania postanawiamy jeszcze przeparkować auto w takie miejsce, by nie dało nas się zastawić.
Start drogi na Midżur |
Początek trasy na Midżur
Ruszamy! Podobnie jak cała, kilkunastoosobowa wycieczka Bułgarów i dwa schroniskowe psy, które zdecydowały, że dziś będą nam wszystkim towarzyszyć. Na początku droga prowadzi przez przyjemny las. Po chwili mijamy strumyczek i źródełko - widzimy, że niektórzy Bułgarzy napełniają tutaj butelki, ale my mamy jeszcze dobry zapas.
Wychodzimy z lasu i mijamy nieczynną teraz stację narciarską. Odbijamy lekko na lewo i pniemy się powoli do góry. Gdy na chwilę się odwracamy, widzimy Babin Zub i stok narciarski w całej okazałości. Owsiane batoniki z rana są już tylko wspomnieniem, więc w tym ładnym miejscu robimy mały popas z suszoną kiełbasą, burkiem i polskimi pomidorami z ogródka od Mamy w roli głównej. Jest rześko i pięknie.
Widok na Babin Zub |
Jeszcze 2 km na wierzchołek |
Widoki piękne, pogoda na razie nam dopisuje. Góry przypominają trochę nasze polskie, ukochane Bieszczady. Pieski ze schroniska również prą do przodu, ale trzymają się głównie przy grupie bułgarskiej. Podejrzewam, że ma miejsce tam pewne przekupstwo.
Midżur - na szczycie
Na szczyt wchodzimy po około 2 godzinach i 49 minutach (z przerwą śniadaniową i postojami na zdjęcia). Przywiało trochę chmur i jest spory wiatr. Widok w stronę Bułgarii zasłaniają chmury, ale kiedy pojawi się w nich przerwa, wtedy widać, że północna strona góry nie jest taka łagodna i znajduje się na niej spore urwisko. W stronę Serbii widoczność cały czas jest dobra i można objąć wzrokiem niemal całą trasę podejścia.
Część wycieczki bułgarskiej jest już na wierzchołku i dopinguje znajomych głośnymi okrzykami. Myślę sobie, że chciałabym w ich wieku mieć tylu znajomych tak chętnie chodzących w góry.
Na szczycie Midżura |
Na szczycie jest biały obelisk ze zniszczoną tablicą. Ktoś położył u góry małe kamyki w piramidkę, a dookoła są drobne monety, serbskie, bułgarskie, eurogroszówki... Po skrupulatnym przeszukaniu wszystkich kieszeni w poszukiwaniu polskich pieniędzy, znajdujemy całe 20 groszy. Cieszę się jak dziecko, gdy dokładam je do tego nietypowego stosu.
Robimy sobie zdjęcia, jemy czekoladę i zbieramy się z powrotem, zostawiając górę w objęciach wycieczki wesołych Bułgarów - oni zabawią tu dłużej ;-)
Pogoda poprawia się wraz z traconą wysokością. Napotykamy też pierwsze osoby idące z Babin Zuba - albo wstały późno, albo dojechały tu później. Wszyscy pozdrawiają lub odpowiadają na nasze uniwersalne "hello".
Mijamy zorganizowaną grupę, która wydaje się być bardzo podekscytowana. Jedna z pań zatrzymuje się, by nam powiedzieć:"Kunie! Kunie!" - chwilę rozmawiamy łamanym rosyjskim, a potem zbaczamy ze szklaku za jej wskazówką. I rzeczywiście: za małym pagórkiem, tuż obok małego jeziorka bryka sobie wesoło stadko koni! Są przepiękne! Dwa najmniejsze robią z zapamiętaniem kółka wokół reszty, która spokojnie pasie się nad wodą.
Trochę ciężko zrobić im dobre zdjęcie, bo cały czas są w ruchu, a nie chcemy ich płoszyć, podchodząc za blisko. W pewnym momencie zostajemy zauważeni i dumny, kasztanowy ogier czuje się w obowiązku nas przywołać do porządku, kierując się w naszą stronę. Na wszelki wypadek schodzimy mu z drogi i wracamy na szlak.
Im bliżej Babin Zuba, tym więcej przygodnych turystów, w nie do końca odpowiednich butach. Okazuje się, że od drugiej strony można podjechać do początku stacji samochodem terenowym i to ich pasażerów napotykamy.
Schodząc, dostrzegamy budynek, którego wcześniej nie zauważyliśmy - małą restaurację ze słonecznym tarasem! Chyba jest czynna, bo widzimy ludzi. Gdy pochodzimy bliżej, widzimy znak z nieco abstrakcyjnym w tym miejscu napisem "Plaźa" - idziemy oczywiście sprawdzić.
Schodzenie zakosami czyli: oszczędzamy kolana |
Kawa pod Babin Zubem
Trafiamy do raju. Takiego górskiego w naszym wydaniu. Czyli po wędrówce znajdujemy działające miejsce z pyszną kawą. Uwaga: z ekspresu! "
Kawa z Widokiem na Leżaku |
Plaźa" frekwencyjne sukcesy świętuje pewnie w trakcie sezonu narciarskiego, bo jest w połowie zjazdu z górnego stoku, ale również latem oferuje dużo leżaków, taras widokowy i napoje.
Knajpka niedaleko Babin Zuba |
Pan za Barem uprzejmie wyjaśnił mi, że godziny otwarcia są ruchome czyli zależą od natężenia turystów. Zamawiamy Kawę z Widokiem na Leżaku i łapiemy szybkie wifi (tak, jest ekspres i jest wifi!) celem zameldowania rodzinie, że od wczoraj nie zjadły nas wilki. Dopada nas miłe rozleniwienie i zabawiamy tu dobrą godzinę nie robiąc nic oprócz gapienia się na góry.
Więcej kawy i ładnych widoków |
Odnosząc filiżanki, zauważam małą wystawkę inspirowaną Rosją z centralnie umieszczonym Władimirem Władimirowiczem. Zagaduję Pana za Barem o to, ale on tylko się cieszy, że zwróciłam na to uwagę i potakuje: "Putin, yes".
Wystawka w knajpce "Plaźa" |
Na koniec udaje nam się stanąć w ramce z pozdrowieniami ze Starem Płaniny:
... a nawet zrobić w niej trochę krzywą jaskółkę ;-) |
Spod knajpki do schroniska jest już niedaleko - wystarczy przejść laskiem. Na drodze wita się z nami jeden z miejscowych psów, ten za leniwy, by udać się z samego rana na Midżur.
A pod schroniskiem samochodowy kataklizm - piękna pogoda sprawiła, że zjechało się wielu amatorów górskich spacerów i właściwie każde dostępne miejsce jest okupowane przez jakieś auto. Dobrze, że rano przestawiliśmy swoje, bo w tym ogólnym parkingowym zamęcie samochody są zastawiane nie raz, ale dwa i trzy.
Na schodach schroniska siedzi starszy pan ze swoim pieskiem. Piesek wygrzewa się w słońcu, a pan sprzedaje borówki. Zabieram od niego pojemnik owoców - pojedzie z nami jeszcze dziś do Skopje. Ale o tym następnym razem ;-)
Informacje praktyczne:
- Zezwolenia, opłaty: nie ma ;-)
- Punkt startowy: najpopularniejsza trasa zaczyna się pod schroniskiem Babin Zub
- Długość trasy: 5-6 godzin, w zależności od postojów
- Dojazd: (samochodem) droga górska (zakręty), dobrze utrzymana do miejscowości Crni Vrh, potem odbicie na mniejszą drogę na Babin Zub
- Parking: pod schroniskiem jest dostępny mały, bezpłatny parking, ale ponieważ jest tak mały, miej świadomość, że ktoś może Cię zastawić i nie wyjedziesz, aż wróci z gór
- Nocleg: bez rezerwacji dostaliśmy porządny pokój za małe pieniądze w schronisku Babin Zub. Koło schroniska jest jeszcze pensjonat wyższej klasy. Nie widzieliśmy tam dogodnego miejsca na namiot ani znaku kampingu.
4 comments
Pięknie tam i narobiłaś mi ochoty na ten kraj :) mój mąż ma wielką ochotę na wycieczkę w tamte rejony i coś trzeba zacząć planować :)
OdpowiedzUsuńwarto! mam wrażenie, że ze wszystkich krajów bałkańskich Serbię zna się najmniej - zwykle mkniemy przez nią przejazdem w poszukiwaniu morza, a tu naprawdę warto się zatrzymać :)
UsuńCzytając Waszą relację, miło było wrócić wspomnieniami do naszego wyjazdu :) Był to dla nas naprawdę wyjątkowy czas :) Pięknie tam!
OdpowiedzUsuńpiękne zdjęcia, w szczególności spodobały mi się te konie :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że poświęcasz swój czas na komentowanie mojego pisania ;-) dzięki! ;-)